„Czasami zło przychodzi
pod maską dobra, lecz jego prawdziwym celem jest szerzenie zła.”
- Paulo Coelho
25
listopad 2011 rok. Piątek.
Johnny
obudził się, a jego wzrok padł prosto na Jessicę, która spała obok niego. Wczoraj,
gdy tylko opuścili komisariat późnym wieczorem, pojechali oboje z powrotem do
jego mieszkania. Mimo iż to był dopiero pierwszy dzień śledztwa, czarnowłosy
był wykończony. Wszystko to dlatego, że po tak długim urlopie, musiał akurat dostać
sprawę swojego byłego nauczyciela od matematyki. Kiedy wrócili do biura,
dowiedzieli się od Toma, że pedagog ciągle był nieprzytomny, a jego stan był
krytyczny. Oznajmił im także, że ustalają kiedy dziewczyna dzwoniła z informacją
o bombie. Przeglądają taśmę, bo okazało się, że tuż przed wejściem do szkoły
była kamera i zawsze istniała możliwość, że ktoś obcy wchodził do budynku.
Johnny i Jessica, po dłuższym zastanowieniu stwierdzili, że dziwne byłoby to,
gdyby okazało się, że ten alarm i pobicie nauczyciela, to tylko zbieg
okoliczności. Przeczuwali, że za tym kryje się coś więcej.
Bardzo długo rozmawiali o tym, co działo
się w szkole, gdy tylko znaleźli się w mieszkaniu. Podczas kolacji, którą
przyrządzili wspólnie, powiedział jej jakim nauczycielem był Orthon oraz ze
szczegółami opowiedział, jakie miał relacje z Bridget. Żadnej sensacji tutaj
nie było, ponieważ nic go nie łączyło z brunetką jak tylko czysta przyjaźń. Nawet
się w niej nie podkochiwał. Zawsze sobie z Bridget pomagali - on jej w matematyce
i fizyce, a ona jemu z angielskiego.
Spojrzał na śpiącą Jessicę i zdał sobie
sprawę, że byłby chyba głupi, gdyby z nią zerwał. Ta blondynka dawała mu tlen
do oddychania. Zastanawiał się, jak długo wytrzyma w takiej tajemnicy przed
szefem. Doszedł do wniosku, że powinien to zrobić zaraz po zakończeniu tej
sprawy. Inspektor wtedy przekonałby się, że umieją rozdzielić sprawy zawodowe
od prywatnych.
Poruszył się, kładąc swoją dłoń na nagie
ramię kobiety. Schylił się, aby musnąć wargami jej skórę. Kiedy zbliżył się do szyi
kobiety, usłyszał ciche westchnięcie Jessici. Odwróciła się do niego z
uśmiechem i pocałowała go w usta. Pocałunek stał się coraz bardziej namiętny.
Johnny miał ochotę nie wychodzić z łóżka, by nacieszyć się swoją dziewczyną.
Jessica jednak w porę ich przywróciła do równowagi.
- Musimy już wstać, aby iść do szkoły –
odparła.
- Sprawiasz, że zaczynam się czuć jak
jakiś nastolatek – zaśmiał się, na co i blondynka uśmiechnęła się szeroko.
***
Po zjedzeniu wspólnego śniadania,
pojechali do szkoły, aby porozmawiać sobie z uczniami, którzy mieli pisać
wczorajszy test. Dyrektorka oznajmiła im, że paru uczniów było na sali
gimnastycznej, a przy okazji dała im listę osób, którzy byli zagrożeni z
przedmiotu profesora Orthona.
Johnny i Jessica zeszli na dół, kierując
się do sali, na której kiedyś miał zajęcia z wychowania fizycznego. Większość
pomieszczenia zajmowało boisko, na której teraz trzej chłopcy grali w
koszykówkę, a jedna dziewczyna o czarnych włosach, która miała na sobie strój
cheerleaderki, przyglądała się im z wielką uwagą. Po prawej i lewej stronie
prezentowała się widownia, na której siedziało parę uczniów.
Komisarze przyglądali się nastolatkom,
jak kozłowali piłkę. Jeden o kręconych, blond włosach chłopak, wyminął swojego
kolegę bruneta, zrobił dwutakt, a następnie zamachnął się, rzucając piłkę,
która jednak nie trafiła do kosza, tylko uderzyła o czerwoną ramę, po czym wylądowała
pod nogi Johnny ‘ego. Czarnowłosy wziął ją do ręki i odbił parę razy od ziemi,
a następnie stanął na środku boiska i przymierzał się do rzutu.
Skoncentrował się, podskoczył lekko i pchnął ją prosto do kosza. Gdyby trwał
mecz, właśnie uzyskałby dla drużyny trzy punkty. Blondyn chwycił piłkę i z
wielkim uśmiechem na niego spoglądał.
- To był świetny rzut, stary – powiedział
radośnie nastolatek, gdy tylko Johnny i Jessica podeszli do nich bliżej.
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli na
ty – odrzekł poważnie do chłopaka.
- I widzimy, że jesteście bardzo
zadowoleni – powiedziała Jessica, lustrując każdego nastolatka wzrokiem. – Na
dodatek w takiej sytuacji, gdzie wasz nauczyciel walczy w szpitalu o życie.
Takie zachowanie chyba nie jest na miejscu, nie sądzicie?
- To nie my – odezwała się dziewczyna. –
Choć należało mu się.
- Co ty nie powiesz? – zdziwiła się. –
Należało mu się ciężkie pobicie?
- Może nie aż tak, ale to psychol.
- A twoim zdaniem, co oznacza słowo „psychol”?
- Darł się cały czas, nie? – odparł za
nią kolega blondyn. – Jakieś kary cały czas wymyślał. Złapał cię z papierosem w
dłoni, starzy do szkoły. Spóźnienie na lekcje, starzy do szkoły. Normalnie
masakra!
- Właśnie – zgodził się z nim chłopak o
czarnych włosach. – Święta, a on zadawał
do domu pół książki zadań. I jeszcze ten cholerny test, który miał być
wczoraj, przewalone normalnie. Napiszesz go, dopuści cie do matury, a jak nie
to… „sorry, stary, ale będziesz układać
płytki na chodniku” – oznajmili chórem ostatnie zdanie.
Johnny popatrzył na Jessicę. Wczoraj
opowiadał jej o nauczycielu i wspomniał jego klasyczne zdanie, które mówił
uczniom, co ich czekało, jak nie napiszą testu. Widocznie pan Charles Orthon
ciągle miał tą samą śpiewkę.
- Teraz rozumiem – uśmiechnęła się
drwiąco Jessica. – Wymyśliliście sobie tą bombę, żeby nie pisać tego testu, a
potem pobiliście nauczyciela. Tak było?
- To nie my – żachnął blondyn.
- Nie? – zadrwił z nich Johnny, po czym,
gdy tylko zadzwonił dzwonek, pozwolił im opuścić salę gimnastyczną. – Kłamią jak
najęci – zwrócił się do Jessici.
- Pewnie, że tak. Ta bomba to ich sprawka
i to pobicie pewnie też.
- Ale musimy najpierw dojść do
dziewczyny, która dzwoniła do szkoły. Ona później nas doprowadzi do tego, który
pobił Orthona.
Kiedy mieli już wyjść z sali
gimnastycznej, usłyszeli głos, który głośno wołał o pomoc. Tuż koło wyjścia na
zewnętrz, zauważyli ukradkiem, jak ktoś, kogoś bije. Johnny i Jessica szybko
pobiegli w tamtą stronę, aby pomóc nastolatkowi.
* * *
25
listopad 2011 rok. Piątek.
Nad Nowym
Jorkiem pojawiły się ciemne chmury oraz wiał porywisty wiatr. Centrum
Manhattanu ucichł, gdy tylko mocne krople deszczu padały z brzdękiem o ziemie,
tworząc przy tym duże kałuże i potoki na ulicach.
Ciemna postać szła przyspieszonych
krokiem, drwiąc z paskudnej pogody. Ominął chińską restaurację i skręcił w
prawo, wkraczając na ulicę Lenox Street. Przeszedł obok biblioteki, po czym
wreszcie zauważył znajomy mu sklep spożywczy. Wszedł do niego, zdejmując kaptur
z głowy.
W pomieszczeniu nie było żadnej żywej
duszy, oprócz niego i młodego sprzedawcy, który lustrował go wzrokiem. Przybysz
uśmiechnął się do ekspedienta, a gdy podszedł bliżej, z trzaskiem położył
swój czarny plecak na ladę. Mężczyzna lekko podskoczył i z nerwów poprawił
sobie kwadratowe okulary.
- Piwo, blondasku – rzekł chłodno do
sprzedawcy, który natychmiast podszedł do półki z alkoholem i wziął z niego
pierwszy lepszy trunek jaki wpadł mu do ręki, i podał tajemniczemu klientowi.
Ekspedient czuł, że mogą być z nim
problemy. Bał się, że może wyciągnąć z tego plecaka broń i będzie od niego żądał
pieniędzy, które utargował dzisiejszego dnia. Cały się trząsł w środku,
przyglądając się uważnie mężczyźnie, który na prawym policzku miał niewielką
szramę, jak z łapczywością pije piwo.
- Twój szef u siebie? – zapytał go, a on
od razu kiwnął głową.
Odstawił puszkę z trunkiem na blat,
wytarł usta z piany, wziął swój plecak, po czym zaczął kierować się do białych
drzwi, które były po prawej stronie.
- Szef kazał nikogo nie wpuszczać –
odezwał się, zagradzając mu wejście na zaplecze. Mężczyzna ze szramą jedynie
zaśmiał się drwiąco. Dłońmi ścisnął jego czerwony, ochronny fartuch i popchnął
go lekko w stronę lady. Sprzedawca z trudem utrzymał równowagę.
Wkroczył na zaplecze i od razu wszedł do pomieszczenia,
w którym rezydował kierownik tego sklepu. Miejsce było małe, ponieważ większość
tego pokoju zagracało wiele cennych urządzeń. Od telewizorów, laptopów, po
telefony komórkowe. Na środku tego pobojowiska stało brązowe biurko, czarny,
skórzany fotel oraz niewielkie krzesło. Koło rozchylonego lekko okna, które
znajdowało się naprzeciw wejścia, stał tęgi mężczyzna w jasnym garniturze. Miał
czarne włosy, spięte w niezbyt staranny kucyk, a w ustach trzymał zapalone
cygaro.
- Witaj, Stevenie, drogi przyjacielu –
odezwał się, kiedy go zauważył. Podszedł do niego i poklepał po plecach. – Cygaro? – zaproponował mu.
- Nie – potrząsnął głową. – Poczęstowałem
się już piwem.
- Tak więc siadaj, a piwo dobije do
mojego rachunku. – Machnął ręką, po czym oboje usiedli naprzeciw siebie. – Co
cię do mnie sprowadza?
- Mam dwie sprawy. Po pierwsze: Zwinąłem
jednemu kolesiowi laptopa – odparł, wyjmując ze swojego plecaka skradzione
urządzenie. – Myślę, że spokojnie pięć tysięcy dolarów kosztuje to cacko.
- Bardzo okazały – westchnął,
przyglądając się czarnemu sprzętowi. – Jutro wystawię go na e-buy ’u.
- Widzę, że interesik kwitnie – rzekł
Steven, rozglądając się po pomieszczeniu. – Może będzie lepiej jak zamkniesz
ten legalny sklepik, bo i tak zysku z tego nie masz.
Philip Flesh słynął z tego, że załatwić
może wszystko. Nielegalnie przywłaszczał sobie drogie, kradzione sprzęty, i za
pomocą brata jego sprzedawcy, zamieszczał oferty kupna w Internecie. Kosił
na tym nielegalnym interesie ogromne pieniądze. Jego niewielki sklep spożywczy
był jedynie przykrywką.
- Lepiej dmuchać na zimne – zaoponował
Flesh. – Co to za druga sprawa?
Bobesich zamilkł, a w pomieszczeniu
słuchać było jedynie obijające się o parapet krople deszczu. Mężczyzna
wpatrywał się z wielką uwagą na palącego nerwowo kolegę; gdyby nie uchylone
okno, obaj pewnie by się zadymili. Wkrótce wziął z biurka pojedynczą kartkę
i długopis, po czym zanotował dla niego wiadomość. Podał notatkę
Philipowi, który natychmiast odczytał jego zawartość: Mick Bollins. Szybko zgniótł
karteczkę i wrzucił do kosza, stojącego po prawej stronie.
- Chcę o nim wiedzieć wszystko –
powiedział stanowczo Bobesich. – Gdzie śpi, gdzie je, a przede wszystkim
interesuje mnie jego rodzina. Masz mi na jutro załatwić jego numer, bo jak nie,
to wiesz, co może się stać. – Patrzył na Flesha z drwiącym uśmieszkiem. Wiedział
doskonale, że on nigdy nie odmówi, że wszystko był mu wstanie załatwić.
Czarnowłosy patrzył na Bobesicha ze
strachem w oczach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ten Mick Bollins był policjantem,
który zapuszkował go za zamordowanie dwóch innych policjantów. Teraz najwyraźniej chciał się odegrać i szukał
zemsty. To była ryzykowna gra, ale jakby mu odmówił pomocy, spotkałaby go
szybka śmierć. Bobesich słynął z tego, że jemu nikt nie odmawiał, ponieważ może
nawet posunąć się do tego, aby zabić swojego najlepszego kolegę, dlatego w
żaden sposób nie mógł się wymigać. Cały gotował się w środku. Mimo iż okno zostało
uchylone, gdzie zimno przedostało się z zewnątrz do pomieszczenia, to i tak
czuł, że się pocił.
- Załatwione, Steven – odparł, gasząc
cygaro w popielniczce. – Jutro dostaniesz numer gliniarza.
~*~
Wybaczcie mi spóźnienie, lecz nie miałam kiedy dodać nowego rozdziału z powodu remontu, który panuje u mnie w mieszkaniu. I tak jeszcze mam wiele do roboty, zaraz idę myć meblościankę i układać na nim wszystkie rzeczy, dlatego Wasze zaległości będę nadrabiać od jutra, obiecuje. Oczekujcie cierpliwie mojego komentarza pod Waszymi notkami.
Kobitki, wszystkiego dobrego z okazji dnia kobiet:**
Pozdrawiam :*
Wybaczcie mi spóźnienie, lecz nie miałam kiedy dodać nowego rozdziału z powodu remontu, który panuje u mnie w mieszkaniu. I tak jeszcze mam wiele do roboty, zaraz idę myć meblościankę i układać na nim wszystkie rzeczy, dlatego Wasze zaległości będę nadrabiać od jutra, obiecuje. Oczekujcie cierpliwie mojego komentarza pod Waszymi notkami.
Kobitki, wszystkiego dobrego z okazji dnia kobiet:**
Pozdrawiam :*
O, widzę inną wersję kolorystyczną szablonu? Ta też bardzo fajna ^^. W ogóle podoba mi się ten szablon, zarówno ta wersja, jak poprzednia.
OdpowiedzUsuńRozdział też był bardzo fajny ;). Sporo opisów. Ten pierwszy akapit to praktycznie sam opis i dopiero pod końcu krótki dialog. Robisz postępy <3.
Dobrze, że Johnny i Jessica są ze sobą blisko. I chyba faktycznie powinni powiedzieć innym o sobie, choć z drugiej strony, nie dziwię się, że to ukrywają i wolą zachować dla siebie. Nie mniej jednak, wreszcie ich relacje są bardziej osobiste i nie ograniczają się tylko do spraw zawodowych.
Obecnie prowadzona sprawa jest też dla mężczyzny okazją do snucia wspomnień z dawnych lat. Na pewno też są ciekawi, jak to się skończy. Raczej wątpię, żeby to byli ci uczniowie, bo to by było za proste. Może faktycznie go nie lubili, bo nauczyciel był bardzo wymagający, a młodzież raczej nie lubi, jak się od niej zbyt dużo wymaga, ale myślę, że tu raczej chodzi o coś jeszcze innego.
A ten ostatni akapit... Kurczę, niepokojący jest ten facet. Nawet bardzo. Od razu idzie wyczuć, że ma jakieś okropne plany. Nie mniej jednak, bardzo dobrze wyszło ci opisanie jego perspektywy, co na pewno nie było prostym zadaniem. Jestem ciekawa, jak to się wszystko skończy. Dzieje się, oj dzieje... ;)
Tak, wiedziałam, że tym rozdziałem jakoś Ciebie udobrucham^^ Ale mogę Ci zdradzić, że w końcowych rozdziałach postępy w opisach poszły w górę, zobaczysz ;)
UsuńZastanawia mnie czy ostatnia część notki ma coś wspólnego z tą sprawą w szkole. Być może to ma jakieś powiązanie, ale póki co nie mogę wyczaić jakie... Kurczę, myślę, myślę i nic. ;p
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi się, żeby za tym pobiciem stała tamta grupka nastolatków. Za wieść o bombie - owszem. Ale z pobiciem to chyba jednak nie... To byłoby chyba zbyt oczywiste, no i zbyt szybko cała sprawa by się wyjaśniła ;p Może ten facet z ostatniego fragmentu ma z tym coś wspólnego? ^^
Duuuużo opisów i to bardzo dobrych :D Jak najbardziej rozdział jest udany, mogę nawet śmiało rzec, że jeden z najlepszych na tym blogu. Nie przez jakąś tam zawrotną akcję, ale właśnie przez opisy <3 Bo wyszły ci tak naturalnie, płynnie. :)
Ściskam,
Żeby rozwikłać twoją wątpliwość - Sprawa nauczyciela i Stevena Bobesicha to dwie osobne sprawy ;)
UsuńOstatni fragment był świetny. To zdecydowanie najlepsza część tego rozdziału. Czytało się przyjemnie i wszystko wydawało się takie... prawdziwe. Nie spodziewałam się, że opiszesz jakieś zdarzenie z perspektywy innej postaci, niż Johnny czy Jessica, także jestem zaskoczona, ale oczywiście jak najbardziej pozytywnie. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach pojawią się równie udane fragmenty.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pozostałą część rozdziału czyli rozmowę z uczniami, to nie wydaje mi się ,żeby któryś z nich rzeczywiście był winnym całej sprawy. To byłoby zbyt łatwe, a poza tym wszystko zostałoby rozwikłane zbyt szybko. Wyczekuję więc uważnie nowych podejrzanych, żeby móc snuć kolejne teorie, co do motywu zbrodni, chociaż pewnie nie uda mi się trafnie odgadnąć.
Ten rozdział był o wiele lepszy od poprzedniego. Mam nadzieję, że kolejny będzie równie udany.
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie
Witaj ;)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny, a ja za każdym razem czytając Twoje opowiadanie czuje się jakbym sama tam była. Nie wiem skąd to wrażenie :) Nie jestem do końca pewna czy Ci nastolatkowie kłamią xd To przecież jasne, że nie oni :) Tekst tego nauczyciela o chodniku mnie rozbroił xd Bardzo twórcze :) Ale w sumie taka prawda, że teraz bez matury nie ma nic. Wiesz, napisałabym coś jeszcze, ale nie wiem co :/ Mam nadzieje, że się nie pogniewasz za długość tego komentarza :)
Czekam na kolejny, życzę weny i pozdrawiam ^^
PS. Zapraszam na nowego bloga. Zostawię w spamie :)
Mick Bollins? Nie kojarzę, pewnie jeszcze nie pojawił się w opowiadaniu, ale wszystko wskazuje na to, że jest to ktoś z otoczenia Johny'ego. Może jego przełożony? Hmm...
OdpowiedzUsuńNie, to też nie te dzieciaki. Wiadomo, że trochę wyolbrzymiają, że nauczyciel ich cisnął, chyba żaden uczeń nie lubi mieć zbyt dużo do roboty, ale to nie powód, żeby aż tak się z nim rozprawić. Co innego, gdyby była to sprawa osobista...
Centrum Manhattanu ucichł - ucichło ;)
Pozdrawiam
Mick Bollins już pojawiał się w rozdziałach. Jest szefem Johnny'ego i Jessici, ostatnio wspomniane było o nim w drugim rozdziale.
UsuńŁał! Naprawdę widać, że piszesz z pasją. Ciekawe kto stoi za tym pobiciem. Nastolatkowie ze zwykłej nienawiści do nauczyciela? Przecież to już chyba żelazna zasada, że uczeń nie lubi belfra. Mam nadzieję, że poinformujesz mnie o nowym rozdziale, a przy okazji zainteresujesz się moją historią na life-on-brooklyn.blogspot.com Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, lecz nie powiadamiam o nowych rozdziałach, zapraszam do obserwowanych lub ewentualnie na zerknięcie na datę po prawej stronie;)
Usuńdzięki za opinię;)