„Jeśli już mam spadać,
niechaj będzie to przynajmniej z wysoka.”
- Paolo Coelho
28
/ 29 listopad rok. Poniedziałek / Wtorek.
- Szefie?!
Szefie!
Ciągle nawoływał, a on cały czas milczał.
Przeraził się, gdy nagle usłyszał strzał… potem drugi. Połączenie po chwili się
przerwało.
- Johnny, co się stało? – spytała
przerażona Jessica, widząc zakłopotaną twarz swojego chłopaka. – Co z szefem?
- Jess, mam złe przeczucia – odezwał się
zdezorientowany. – Bollins mówił, że Bobesich porwał jego córkę, ale potem
usłyszałem jakieś strzały. Boję się, że coś mu się stało, musimy do niego
jechać.
Przeprosili Dereka, który powiedział im,
żeby nie tracili czasu i jechali, że da sobie radę. Johnny podał swój telefon
Jessice, aby ta powiadomiła ekipę i karetkę pogotowia. Bez zbędnych słów szybko
wsiedli do Passata i czarnowłosy z piskiem opon wtargnął na jezdnie. Dodał gazu
i jechał sto osiemdziesiąt km/h, omijając inne pędzące samochody. Jessica dała
koguta na dach, aby drogówka nie musiała ich zatrzymywać.
W niecałe dziesięć minut byli już na
miejscu. Z piskiem opon zaparkował obok karetki pogotowia i czym prędzej wyszli
z samochodu. Zauważyli policję, która odgradzała teren miejsca zdarzenia,
oraz rodzinę inspektora. Wkrótce zobaczyli swojego szefa na
noszach, który prowadzony był przez ratowników. Johnny od razu zapytał, czy
Bollins z tego wyjdzie.
- Stracił dużo krwi – odparł lekarz o
jasnych włosach. – Musimy szybko zabrać go do szpitala i operować.
Karetka pogotowia odjechała na sygnale.
Brigh szybko spojrzał na przerażonego Chrisa, który umazany był na swetrze czerwoną posoką. Gdy tylko i on zauważył jego
obecność, podszedł do niego i przytulił go. Młodego Bollinsa znał bardzo dobrze
ze szkoły, razem byli w drużynie koszykarskiej, ale dopiero po raz pierwszy
widział czarnowłosego tak roztrzęsionego i zapłakanego.
- Chris, co tu się stało? – spytał, gdy
wyrwał się z jego uścisku.
- Nie wiem dokładnie. Szykowaliśmy
kolację do stołu, ponieważ słyszeliśmy, że ojciec już nadjeżdżał. A po chwili
padł strzał, potem następny. Kazałem zostać matce i Sonii w domu, a sam
pobiegłem zobaczyć co się dzieje. Wyszedłem za bramę i tak… zobaczyłem go…
nieprzytomnego… od razu zacząłem tamować krwawienie. Wezwałem szybko pogotowie i policję.
Johnny widział w czarnych oczach kolegi,
jak bardzo cierpiał. Każde wypowiedziane słowo przychodziło mu z największym
trudem.
- Nikogo nie zobaczyłeś? – zapytał.
- Rozglądałem się na wszystkie boki, ale nikogo nie widziałem.
Chris chciał jechać do swojego ojca, lecz
czarnowłosy mu nie pozwolił wsiadać za kierownicą w taki stanie. Poprosił
jednego z funkcjonariuszy, aby zawiózł rodzinę inspektora do szpitala.
Komisarze w tym czasie zaczęli zabierać się do pracy. Johnny natychmiast
zadzwonił do zaspanego Toma i w skrócie opowiedział mu, co się stało. Kazał mu,
aby postawił epikę na nogi i zaczęli nagłaśniać sprawę Stevena Bobesicha.
Teraz już nie mieli żadnego wyboru.
Musieli zacząć śledztwo w strawie postrzelenia inspektora. Johnny modlił się w
duchu, aby prokuratora nie zabrała mu tej sprawy. Jeśli byłyby jakieś problemy,
powiedziałby im, że sam inspektor do niego dzwonił przed całym tym feralnym
zdarzeniem. Jakby czarnowłosemu nie uwierzyli, będą musieli sobie sprawdzić
bilingi jego rozmów. Na razie działał zgodnie z procedurą.
Kiedy zabezpieczyli ślady i powiadomili kogo trzeba, postanowili
pojechać do szpitala, aby dowiedzieć się o stanie zdrowia ich szefa. Johnny był
wściekły na Bollinsa. Mówił mu, że morderca będzie chciał się zemścić, lecz nie
posłuchał go. W sumie nawet nie dziwił się reakcji inspektora. Jaki podwładny
dyktowałby mu to, co miał robić. Ale martwił się o niego. Był ojcem jego
kolegi, z którym chodził do szkoły. Mimo iż był od Chrisa młodszy o dwa lata,
to i tak mogli na siebie liczyć. Często wpadał do jego domu, aby pomagać koledze
z matematyki, a także grali w koszykówkę u niego na podwórku. Mick
Bollins przyjmował go zawsze z otwartymi ramionami.
W poczekalni zauważył rodzinę szefa.
Wszystko wskazywało na to, że ojciec Chrisa był jeszcze operowany. Martha
Bollins tuliła do siebie swoją córkę Sonię, która była młodsza od swojego brata
o sześć lat. Chris siedział obok nich, który rękoma zakrywał twarz. Gdy
podszedł do niego z Jessicą, spojrzał na nich i stanął na równe nogi.
- I co z twoim ojcem? – zapytał.
- Cały czas go operują. Johnny, co tu się
dzieje? Wiesz, kto mógł to zrobić?
- Zrobię wszystko, aby tego sukinsyna
dorwać i wsadzić go do więzienia – wymijał się z prawdą. Nie chciał
wgłębiać się dalej, bo obowiązywała go tajemnica służbowa, dla dobra sprawy. –
Tego możesz być pewny.
Wkrótce podszedł do nich chirurg, który
operował inspektora. Miał na sobie niebieski, ochronny strój oraz czepek, z
którego wystawały jasne włosy. Młody Bollins od razu zapytał doktora o stan
zdrowia swojego ojca.
- Na szczęście kula, która trafiła w
klatkę piersiową, ominęła serce – oznajmił. – Udało nam się je wyjąć i
zatamować krwawienie. Najbliższe godziny będą najważniejsze. Proszę być dobrej
myśli.
Rodzina poszła odwiedzić Micka Bollinsa,
a komisarze od razu zapytali lekarza, czy będą mogli odzyskać łuski i dać je do
analizy. Chirurg powiedział im, że mogą oddać je już teraz, po czym zaprowadził
ich do sal dla personelów.
***
Gdy wrócili do mieszkania Jessici, było dobre po
północy, dlatego kiedy Johnny usłyszał dzwonek swojego telefonu, który obudził go
o dziewiątej rano, zniesmaczył się. Wygramolił się z objęć blondynki, która także
przeciągła się z niezadowolenia, nie otwierając jeszcze oczu. Na ekranie
komórki wyświetlał się numer jego kolegi z pracy – Toma Reeve'a. Odebrał w końcu
połączenie.
- Co jest? – spytał go zaspanym głosem.
- Zgłosił się do nas świadek, który
widział Bobesicha w metrze. Twierdzi, że zwinął mu drogocennego laptopa –
powiedział wprost. Komisarz podziwiał podkomisarza za taki temperament, zawsze
nie obijał w bawełnę, tylko mówił prosto z mostu o co chodziło. Zastanawiał
się, kiedy Reeve dostanie awans i będzie miał stopień wyższy w swojej randze,
zostając komisarzem.
- Dzięki za informacje, zaraz będziemy na
komisariacie. – Zakończył rozmowę.
Powiedział wszystko Jessice czego
dowiedział się od Toma, po czym zaczęli szybko się ubierać. Nawet nie zdążyli
zjeść kanapek, które przygotował dla nich Derek. Zostawił je na stole z karteczką,
że poszedł załatwiać sprawy z domem oraz szkołą dla Brandona.
Całą drogę na komisariatu rozmyślał o
swoim szefie, który w szpitalu walczył o życie. Nie mógł się pogodzić ze
śmiercią profesora Orthona, a co dopiero by było, gdyby cokolwiek stało się
panu Bollinsowi, którego znał o wiele dłużej niż nie żyjącego już nauczyciela.
Ale musiał wziąć się w garść, myśleć trzeźwo, jeśli chciał dopaść sprawce tego
zdarzenia oraz wsadzić gnoja z powrotem do więzienia, tam gdzie jego miejsce. Taki
miał cel i będzie robił wszystko, żeby ten cel osiągnąć.
Kiedy dotarli na komisariat, czekał już
na nich Tom, który podał im akta sprawy. Zauważył na twarzy mężczyzny niepokój.
Od razu spytał, co się dzieje, i gdzie aktualnie znajduje się ich świadek,
który miał styczność z Bobesichem.
- Świadek jest w pokoju przesłuchań, ale
nie mam zbytnio dobrych wiadomości. Pani
prokurator na was czeka w sali obserwacyjnej.
Uśmiechnął się lekko do podkomisarza,
klepiąc go po ramieniu, po czym wszedł do pomieszczenia wraz z Jessicą. Tuż
obok lustra weneckiego stała kobieta, którą Johnny po raz pierwszy widział na
oczy. Ubrana była w elegancki niebieski kostium oraz dopasowane do niego buty
na obcasie. Jej blond włosy były spięte w mocny kok, a w swoich rękach trzymała
czarną aktówkę. Odwróciła się do nich, gdy tylko zamknęli drzwi. Uśmiechnęła
się lekko, unosząc kąciki ust, i wyciągnęła rękę w stronę Johnny‘ego.
- Dzień dobry, nazywam się Nathasha
Palmer, jestem prokuratorem i nadzoruję to śledztwo.
- Komisarz Johnny Brigh – przedstawił
się, ściskając jej szorstką dłoń. – A to
moja partnerka, komisarz Jessica Carter. Prowadzimy sprawę inspektora. –
Kobiety uściskały sobie dłoń.
- I tu się z panem nie zgodzę – odparła z
ironią w głosie. – Nie mają państwa prawa przywłaszczać sobie sprawy. Od tego
właśnie jest szef, a jak nie on, to ja ustalam reguły.
- Bardzo mi przykro z tego powodu –
rzucił Johnny. – Muszę jednak panią zmartwić, otóż, szef dzwonił do mnie tuż
przed zdarzeniem. Chciał, abym do niego przyjechał, bo obawiał się, że Bobesich
porwał jego córkę. Potem słyszę strzał. To chyba logiczne, że to mnie i Jessicę
wybrał do tej sprawy. Jeśli jednak pani mi nie wierzy – wpadł w słowa pani
prokurator, która chciała przerwać jego wypowiedź – to niech pani sprawdzi
bilingi rozmów. A teraz przepraszam, świadek czeka, a sprawa jest bardzo pilna.
– Zakończył rozmowę, patrząc na kobietę wściekłym wzrokiem.
Otworzył drzwi i wszedł z Jessicą do
pokoju przesłuchań. Na krześle, obok okna po prawej stronie, siedział mężczyzna
w średnim wieku o czarnych, krótkich włosach. Ubrany był w elegancki,
szary garnitur, a na nosie miał okulary, przez które dostrzegł czarne oczy,
kręcące się niespokojnie po całym pomieszczeniu. Jessica usiadała naprzeciw
świadka, a Johnny stanął po jej lewej stronie, kładąc akta sprawy na stół i
wyjął zdjęcie mordercy, podsuwając go mężczyźnie.
- Na sto procent go pan widział? – Johnny
musiał mieć pewność.
- Tak, jestem pewny, że to był on –
potwierdził skinieniem głowy, pokazując palcem zdjęcie zabójcy. – Siedział obok
mnie w metrze. Na początku był bardzo miły, a potem poczułem, jak coś mi
wstrzykuje w ramię, i później straciłem przytomność. A jak się obudziłem, nie
było ani jego, ani mojego laptopa – odparł, nerwowo wypowiadając ostatnie
zdanie.
- Johnny – szepnęła w jego stronę
Jessica, gestem dłoni pokazując mu, aby przybliżył się do niej, co uczynił. –
Jeśli Bobesich ma ten komputer, to pewnie będzie chciał go w jakiś sposób
opchnąć i sprzedać. Możliwie, że ten ktoś wystawi go na Internacie – oznajmiła,
na co Johnny przytaknął, zgadzając się z tą alternatywną. Wyjął z
szuflady białą kartkę i długopis, po czym podsunął przedmioty mężczyźnie.
- Niech pan ze szczegółami opisze tego
swojego laptopa. Istnieje prawdopodobieństwo, że zostanie wystawione na
Internecie, aby mógł się sprzedać.
Świadek kiwnął głową. Wziął długopis i
zaczął szybko opisywać swoją cenną rzecz. Johnny miał wrażenie, że bardzo mu
zależało na odzyskaniu swojego dobytku. A to, że ktoś go zaatakował, zupełnie
go nie interesowało.
***
Z dokładnym opisem laptopa, poszli na drugie
piętro, w którym rezydowali policyjni informatycy. Zwrócili się o pomoc do Bena
Robertsa, jednego z najlepszych ekspertów w tej grupie, mimo swojego dziwnego
charakteru i młodego wieku. Mężczyzna miał długie, blond włosy, spięte w luźną
gumkę, gdzie jego kosmyki wpadały mu ciągle na policzki, które cały czas musiał
odganiać za ucho, by normalnie pracować. Ubrany był w szary, bawełniany sweter i
czarne dżinsy. Siedział luzacko na krześle, stukając zawzięcie w klawiaturę
komputera.
- Jestem na sto procent pewny, że ten
komputerek jest już na e-buy‘u – odparł, wpatrując się w ekran monitora. Ben
słynął z luzackiego podejścia do sprawy, ciągle zdrabniając przymiotniki.
Zamiast normalnie powiedzieć „komputer”, informatyk mówił „komputerek”. – Jak
szef się czuje? – przerwał tą irytującą ciszę, gdy tylko przeglądali oferty
kupna nowiuteńkich laptopów.
- Wciąż walczy – odparł Johnny.
- Pozdrów go, jak tylko się obudzi. O,
chyba mamy zagubiony sprzęcik… Zaraz sprawdzimy od kogo został wydany… Mam go –
odrzekł triumfalnie, zacierając ręce. – IP tego komputerka sugeruje nam na Centrum
Manhattanu na czterdziestej dziewiątej ulicy, mieszkania 23/4.
- Świetna robota, Ben - pochwaliła go Jessica.
- Nie marnujmy czasu – odparł Johnny. –
Zbieram antyterrorystów i jedziemy tam.
~*~
Postanowiłam wrócić do starego systemu dodawania notek, a mianowicie, będę je dawać co dwa tygodnie. Musiałam podjąć taką decyzję, by mój blog o Astorii wszedł na pierwszy plan, aby dodawać tam notki co tydzień.
A co do tej notki. Moim zdaniem mogłam napisać lepiej, nie jest moim ulubionym, ale za to następny jest już w miarę doby, bardzo go lubię:)
Pozdrawiam:*
Postanowiłam wrócić do starego systemu dodawania notek, a mianowicie, będę je dawać co dwa tygodnie. Musiałam podjąć taką decyzję, by mój blog o Astorii wszedł na pierwszy plan, aby dodawać tam notki co tydzień.
A co do tej notki. Moim zdaniem mogłam napisać lepiej, nie jest moim ulubionym, ale za to następny jest już w miarę doby, bardzo go lubię:)
Pozdrawiam:*
Mi się podobał ten rozdział. W każdym razie, wyjaśniłaś w nim, co stało się z Mickiem. Póki co facet żyje, ale pewnie nie wiadomo, jak to się skończy i jako że do końca pozostało jeszcze kilka rozdziałów, sytuacja może jeszcze się zmienić na lepsze lub na gorsze.
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się, że Johnny będzie chciał przywłaszczyć sobie sprawę, ale pewnie gdyby nie jego argumentacja i upór, dostałby to ktoś inny, bo on jest zbyt osobiście zaangażowany. Nie dziwię mu się i czuję, że sprawa tego popaprańca będzie dla niego wyjątkowa, mam nadzieję, że w końcu go złapią, ale zapewne jeszcze trochę zwrotów akcji dla nas szykujesz zanim do tego dojdzie ^^. Jestem bardzo ciekawa, jak ci to wyjdzie, bo tutaj całkiem dobrze oddałaś początek tej sprawy oraz niepokój o stan szefa. Ciekawe, czy podążenie za tym skradzionym komputerem coś im da, czy może facet zdążył go opchnąć komuś innemu i zgarną niechcący kogoś przypadkowego ;P.
Cieszę się też, że dajesz teraz więcej opisów niż kiedyś ^^. Ta trzecia część jest jeszcze lepsza niż poprzednie ;).
Dobrze, że Mick może wciąż walczyć o życie i że nie wykończyłaś go od razu ;p Przynajmniej jest jakaś nadzieja ^^
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze Johnny postąpił z tamtą kobieta! Nie wydawała się ona zbyt sympatyczna i miała raczej paskudny charakterek xD. Ech, nie lubię takich ludzi. Ten Boebish (nie jestem pewna czy dobrze napisałam xd) jest jakiś nienormalny. Nie tylko lubuje się w rozbojach czy bójkach, ale również w kradzieżach. Mam nadzieję, że wkrótce go złapią ^^
Ściskam,
Cześć :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak długo mnie nie było i nie komentowałam, ale przed sekundą już wszystko nadrobiłam ;) Ostatnio czasu na czytanie mam coraz mniej :/ Ale cóż, jakoś trzeba sobie radzić.
Cieszę się, że złapali Ian'a, ale z drugiej strony jest mi go szkoda. Z tego co chciał sobie zrobić wynika, że Orthonowi krzywdę zrobił przypadkiem Xd Szkoda, że mężczyzna zmarł :(
A ten dupek z Inkwizycji niech nie będzie taki pewny siebie, bo i tak go posadzą i to na very very loooong time :p O, Jessica ma brata ;) Ciekawa jestem czy odegra w opowiadaniu jakąś szczególną rolę. Jak dobrze, że Bollins zdążył dodzwonić się do Johnny'ego. Inaczej pewnie by się wykrwawił. Chris chcąc pomóc pewnie nie miał głowy do wzywania pogotowia. W ogóle szkoda mi całej rodziny "szefa". To musi być okropne uczucie, tak czekać i myśleć czy bliska osoba przeżyje :/ Johnny fajnie powiedział tej Palmer. A co! Niech baba się nie rządzi xd ;)
Mężczyzna z "komputerkiem" mnie rozwalił. A kto by się przejmował faktem, że jakiś facet usypia mnie jakimś specyfikem? Najważniejsze, żeby mi laptopa nie zawinął :p Dobra, to ja się nie rozpisuje i mam nadzieję, że naszej parze uda się rozwiązać sprawę ;)
Czekam na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam ^^
PS. Na Astorię wejdę jak tylko znajdę chwilę :*
Teraz już rozumiem, czemu szef Johnny'ego nie został postrzelony w głowę. Wtedy nie byłoby szans, aby przeżył, a najwyraźniej nie chciałaś uśmiercić tej postaci. Chociaż mimo wszystko to wydaje mi się trochę nielogiczne: jakbym była człowiekiem, który siedział w więzieniu i pragnie zemsty, celowałabym raczej w głowę.
OdpowiedzUsuńIm więcej dowiaduję się o Bobesichu, coraz dziwniejszym człowiekiem mi się wydaje. Jakoś jeszcze jestem w stanie zrozumieć to strzelanie w nogę i klatkę piersiową - w końcu jak się dobrze wyceluje to i tak można kogoś zabić. Ale żeby tak chodzić sobie po mieście i wstrzykiwać coś ludziom? No to akurat jest odważne posunięcie. Chociaż nie wiem, czy "odważne" to dobre słowo, chyba bardziej pasowałoby tu "niemądre". Jest wiele prostszych metod na dokonanie kradzieży, wydaje mi się, że nie ma potrzeby ryzykować, że ktoś w porę wyrwie się przed wstrzyknięciem odpowiedniej ilości narkotyku, czy co to tam właściwie jest i zgłoszenia wszystkiego na policję. No cóż, właściwie nie powinnam aż tak się dziwić. W końcu mordercy chyba nigdy nie są do końca normalni...
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie